Na pewno nie tak sobie wyobrażałem mój pierwszy krok ku nowemu życiu. Oj nie! Az takim pesymista to nawet ja nie jestem. Teraz, kiedy już spokojnie czekam by zasiąść na pokładzie mojej malezyjskiej 747, wycieńczony ostatnimi 30h zastanawiam się czy poradziłem sobie ze STRESEM. Myślę, że chociaż ani nie medytowałem ani nie wyobrażałem sobie żadnego ciepła to prof. Janek Blecharz byłby dumny. By dalej nie owijać, lets begin!
„Był piękny słoneczny sierpniowy poranek,kiedy kur… Kubuś, obudził się pod kur… drzewkiem.” Oj nie! Słońca nie było pomimo ponad 30 stopniowych upałów, jakie jeszcze dzień wcześniej panowały w PL. Ciężko też mówić o przebudzeniu, bo w noc przed planowanym przelotem oka nie zmrużylem. Tak wiec spakowany perfekcyjnie z pedantyczna dokładnością zapakowałem mój 45L plecak do Jeepa tatusia, który akurat był moim taxi driverem na trasie Myślenice-Balice. Pamiętam słowa matki wieczór przed lotem
„ – Wstaniecie wcześnie by bez stresu dotrzeć na lotnisko”. Bardziej pomylić się nie mogła.
Zaczęło się korkiem, to już chyba standard na Zakopiance. Pierwszy objazd wzdłuż drogi, kończy się polna droga. A jak to na polu, drogę zagradza nam chłop. Grabi nie miał ani gumofilców, ale i tak jak dla mnie wykapany Jakub Wędrowicz. 😉 Z groźba w głosie rzekł:
„- Nie ma przejazdu, droga prywatna… ( 20 sekund zastanowienia) 5zł!!” Porażony jego zuchwałością tatuś znany szerzej jako Jasiek ruszył z kopyta zręcznie omijając ścigającego nas „lokalnego bimbrownika”. Adrenalina już uderzyła do krwiobiegu szalonego drivera Jaśka i polna droga meandrujaca pomiędzy krzakami okazała się mniej stabilna niż sadziliśmy. W efekcie lądujemy w krzakach wyrzuceni z zakrętu. Uffff! Na szczęście żadnego grubszego od uda drzewa nie było na naszym torze kolizji, wiec i tę przeszkodę pokonaliśmy. Z dziurawym zbiornikiem na płyn do spryskiwaczy i wgniecioną karoserią jedziemy dalej.
Godzinę później, po jeszcze trzech objazdach i nawrotach docieramy przez Skawinę na Lotnisko. 10 minut rezerwy czasowej, wiec padło krótkie „Cześć” i już odprawiłem bagaż.
Zadowolony z siebie, że zdążyłem zasiadłem koło małżeństwa z rocznym dzieckiem. Myślę „teraz to już nic mi nie przeszkodzi”. No i znowu pudło! Na pokładzie Ryanair’a do Londynu, nieśmiały pilot informuje, co 10 minut pasażerów o jakiejś awarii silnika. Najpierw pada słowo może, potem coraz śmielej „chyba, raczej” i w końcu się rozkręcił na Maksa!
„-Na pewno nie polecimy tym samolotem!”
Czas mija, ludzie z powrotem na lotnisko. Zamieszanie jak cholera, i co teraz? Latam za pracownikami lotniska wypytując o szczegóły, co, jak, kiedy?! Odpowiedzi domyślcie się sami. Sama polska… Po 3 godzinach ustalili, że czekamy na zastępczy samolot z Bolonii. Czyli 5h opóźnienia. Liczę, kalkuluje, dzwonie do znajomych, do rodziny, do Singapuru. Kuchwa wszędzie! Wszystko wskazuje, że nie zdążę na mój lot do Malezji o 17.25. A zwrotów biletów nie ma. No to pięknie, w takim razie chyba pojadę rowerem, albo pójdę boso.
Podobno nadzieja ginie ostatnia i tak było tym razem. Według moich przeliczeń wyląduje w Londynie koło 17.00. Może jednak zdążę, choćby tylko z kilkoma podkoszulkami i ręcznikiem pod pacha, bo odprawić bagażu nie zdążę. To moja ostatnia szansa, jedyna możliwość. Albo zaryzykować albo zostać. Nie ma odwrotu! Telefon do 3 bohatera tej opowieści, Tamarki.
„- Przyjedź jak najszybciej na lotnisko zabrać wszystkie rzeczy, jakie spakowałem, bo w podręcznym nie polecą ( if i’m gonna make it). Tylko szybko! Szybko! Szybko!” Właściwie powinienem zatytułować ten wpis „Od wątpliwości do większych wątpliwości” albo „Wypuśćcie mnie z tego cholernego kraju!” czy coś w tym stylu. Ale mniejsza o to.
To, co nastąpiło później to szaleńczy bieg przez lotnisko w Londynie, i słodkie odprowadzenie wzrokiem Aircraftu 747 do Kuala Lumpur. Zabrakło 20 minut.
Jedyne uczucie, jakie mi towarzyszyło wtedy to skrajne zmęczenie. Emocje już opadły nic nie mogę już zrobić. Padam na twarz przykrywając się kilkoma podkoszulkami na lotniskowej ławce. Tego noclegu nie planowałem. Miał być upał a tu jak to w Anglii zimno. I jeszcze ta cholerna klimatyzacja! Powieki opadają. Może jutro będę mieć, choć trochę szczęścia.
Peace