Wakacje w Indonezji z prywatnym przewodnikiem

You have to put the past behind you before you can move on – zapiski z podróży

Ciekawe ile osób rocznie umiera z powodu hipotermii na Londyńskich lotniskach.
Nie wiem jaki jest to procent ale obawiam się, że dołączę do tego grona. Noc spędzam pod ręcznikiem, jedyną namiastką pościeli, jaką posiadam. Przynajmniej ławki na terminalu nie maja przegródek dzielących poszczególne siedzenia i prawie wygodnie da się wyłożyć.

Cholera, kiedy ja tak na szerokość się rozrosłem, że nie sposób się pomieścić?! Definitywnie coś jest nie tak. Długi dzień przede mną, dopiero o 20 dowiem się czy da się przebookować bilet na lot do Kuala Lumpur. Pozostaje tylko 14h zwiedzania lotniska Stansted i trylogia Tolkiena na DVD.

Wymieniam ostatnie smsy z Dżastą, moja drugą połówka, która zgodnie z planem poleciała wczorajszym lotem. Wszystko idzie zaskakująco dobrze, bilet kupiony tylko 53 Funty. Warto było zaryzykować i czekać, bo nowy na ten sam lot kosztował koło 400.

17.35 ostatni sms od Dżasty z adresem naszego Coucha (couchsurfing.com czyli ludzie oferujący noclegi u siebie na całym świecie). Gdyby nie znany mi alfabet, mógłbym stwierdzić że adres jest po chińsku! Próbuje dowiedzieć się, czy to właściwy adres, ale kontakt się urywa. Cóż wsiadam o 23.15 do Airbusa i informuję Justynę (Dżastę) o miejscu gdzie możemy się spotkać. Zero kontaktu, pewnie otrzymam szczegółowy plan naszego spotkania jak tylko wyląduję i będę mieć znowu zasięg.

14 godzin lotu plus 6h różnicy czasowej i o 19.15 Ląduje w Malezji! Wielka chwila, otwierają się drzwi. Pierwsze 10 stopni i już czuję nowe powietrze na swojej skórze. Całkiem inny zapach, 30 stopni Celsjusza i ta wilgotność. Wrażenie nie do opisania. To tak jakbym kroczył przez bardzo gęste powietrze, a raczej przez rzadką wodę. Czuje jak idealnie przykrywa całe moje ciało, ta ciepła kołderka nowych aromatów. Mimowolny uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Nie mogę opanować mimiki twarzy, czysta radość! Kur.. jak się cieszę, że tu w końcu dotarłem! To czyste szaleństwo. Pani przy odprawie wita mnie Selamat malam a ja szczerzę się jak kretyn. Pewnie gdybym miał śnieżnobiały uśmiech kobieta by oślepła, a mnie oskarżyliby o napaść na pracownika państwowego. No tym razem na moje szczęście płynę dalej bez problemów.

Tak określenie „płynę” najbardziej tu pasuje, otaczający mnie upał sprawia, że cały jakby wilgotniejesz (bez skojarzeń). W japonkach płyniesz, w koszulce płyniesz, generalnie Panta rhei. No może oprócz bokserek, które nieznośnie przyklejają się do tyłka i przy którymś kroku pękają na pół ;).

Ruszam dalej, jakoś trzeba się dostać do miasta z tego lotniska. Włączam tel. Zero wiadomości. Hmmm dzwonie, pisze. Cisza. Nic. Cholera gdzie jest Justyna i dlaczego ma wyłączony telefon!? No cóż jadę jej szukać, skoro góra nie przyjdzie do Mahometa to Mahomet przyjdzie do góry. Pytanie tylko czy w ogóle gdzieś czeka? Hmm mam do wyboru 3 miejsca. Zaczynam od Puduraya Bus Stadion tam gdzie ja sugerowałem się spiknąć. Dotarcie na miejsce okazuje się nie takie łatwe. Tak to już jest. jak nie ma się żadnej mapy i wszystko robi na czuja. Mój kieszonkowy przewodnik Lonely Planet podpowiada, docieram na miejsce. Nikt nie czeka, nikogo nie ma. No może oprócz tłumów Azjatów. Spaceruje przez chwilę po ciasnych uliczkach pełnych rozmaitych straganów. Ciągle cisza, telefon milczy. Jak mogła mnie tak wystawić! Zaczynam się poważnie zastanawiać, co robić, godzina coraz późniejsza… Zaczynam mieć wątpliwości czy ją w ogóle znajdę. Zapowiada się, że muszę gdzieś przenocować i ruszyć w drogę samemu. Kur… znowu „100 days of solitude”?!

Dobra, próbuje drugie miejsce, które sugerowała Dżasta. Wsiadam w pociąg miejski i po 20 minutach wysiadam. Milej niespodzianki nie było, żadnego słodkiego przywitania. Po prostu pusty przystanek na jakimś zadupiu. No i co dalej? Gdzie teraz, entliczek pentliczek… Ostatnia szansa, podaje kartkę z adresem taxi driverowi. Zna adres, jedziemy. Po drodze mijam chyba z 10 przecznic o tej samej nazwie. I niby jak tu samemu kurde trafić.
Wyjeżdżam na 19 piętro ekskluzywnego apartamentowca prowadzony przez 4 ochroniarzy. Czy to na pewno tutaj? Niemożliwe! Pomiędzy budynkami baseny. Kurna jak w kurorcie all inclusive. Drzwi nr.7 pukam. Serce wali młotem. Otwiera mi uśmiechnięta młoda Rosjanka

- Hi! My name is Filip. I’m looking for my friend Justyna.

Zdziwienie w jej oczach mówi mi wszystko. Where the fuck am I?, pytam się po cichu.

-I'm from Poland, she should be waiting for me. - nic

-Couchsurfing? - próbuję, w końcu do trzech razy sztuka

Chwilę się zastanowiła I naglę ją olśniło, jak za dotknięciem magicznej różczki.

- Aaaaa Justina! That was Her name, I couldn’t remember.

-Come on in man-  zaprasza mnie bohater nr. 2 tym razem Rosjanin który pojawia się w framudze drzwi, pewnie sprawdzić kto mu laskę podrywa.

Wchodzę do środka, szczena mi opada do kolan. To ma być nasz couchsurfing?! Wszystkiego mógłbym się spodziewać. Jakiegoś skromnego mieszkanka studenckiego. Małego domku z kawałkiem dywanu na którym mógłbym przetrwać noc ale nie standardu 5 ***** hotelu. 4 pokoje, 2 łazienki, gustownie udekorowane. Pojawia się 3 lokator, blond włosy Fin zapraszają mnie do kuchni na herbatę i pokazuję pokój, w którym mogę zostawić plecak. Okazuję się, że mieszkanie nie należy do nich tylko do Sashy, naszego gospodarza, który podobno zabrał Dżastę do Malakki, tradycyjnej wioski rybackiej. W głowie nie może mi się pomieścić, jak mogła mnie tak olać! Zasiadam do stołu, trzęsąc się z nerwów. Jak tak dalej pójdzie to się wrzodów żołądka nabawię.

- They went In the Morning and are coming soon. Don’t worry, it's ok.

Jakie kur… okej, co wy do mnie mówicie! Nie pojmuje jak można być tak wyluzowanym kiedy ja ledwo żywy jakimś cudem tu trafiłem. Gotuje się we mnie od negatywnych emocji, co Ona sobie myśli, o co chodzi. Co! Co! Co! Zabije Ją, jak tylko przestąpi próg mieszkania. Zabije!

-Come on man, relax! Come and join us...

No i już rozumiem skąd w nich ta oaza spokoju, opary bliżej mi nie znanej substancji zwalają z nóg gdy przestępuje próg kuchni. No tak i wszystko jasne;) Ciekawe czy ta gościnność ma jakieś granice, tylko czekać aż zaoferują masaż i odstąpienie własnego łóżka. Czyste szaleństwo! Impreza przenosi się na balkon shisha już rozpalona czaka, co za widok , co za miejsce. Niech mnie w końcu ktoś obudzi! Co za niezwykli ludzi, jaka mieszanką kultur. Wreszcie dopisało mi szczęście. Wieeelkie szczęście.

Knock! Knock! Wrócili. Przedstawiam się naszemu hostowi i już lecę po siekierę by poćwiartować tę nieszczęśnice! A nie.Zapomniałem, że siekiery też nie pozwolili mi zabrać na pokład. No to będzie walka na słowa. Pierwsze spojrzenie głęboko w oczy, cholera coś jest nie tak. Dlaczego ona także jest wściekła na mnie? I tutaj przedstawiłbym ostatniego bohatera dzisiejszej opowiastki, pana operatora Play. Okazało się, że ten jegomość od 24h nie wysyła moich wiadomości, wiec przekonana Dżasta, że to ja ją olałem i wróciłem do polski musiała się odnaleźć tutaj jakoś. Co za nieporozumienie, co za pech.

-Cała moja rodzina próbowała się do Ciebie dodzwonić, i nic! Myślałam, że mnie olałeś bez słowa! Jak można być takim skurwys…?- tłumaczy Dżasta

Hmm jakbyś mi to z ust wyjęła…

-My to mamy trudny start, kobieto!!- podsumowuję…

Nie ma żadnych komentarzy.

Zostaw komentarz

Wypełnij formularz