Tak mógłbym podsumować moje 3 tygodniowe wakacyjne podróżowanie. Naj Naj naj naj naj naj naj naj naj bardziej niesamowity czas jaki dał mi ten świat. Tak wiele się działo podczas tego czasu, że nawet nie będę już próbował opowiedzieć wszystkiego. Zajęło by to mi wieki. Jak rozmawiam z Dżasta o tym okresie to oboje stwierdziliśmy ze razem spędzony czas można bardziej przyrównać do 3 miesięcy. Jak tak dalej pójdzie to nadchodzący rok będzie najdłuższą jednostką czasu bliżej mi znana. Spróbuje zrobić mały plan wydarzeń i podsumować to na fotkach.
Po uroczych Perhentianach w pogoni za Swell’em (nie wiem czy to słowo ma polski odpowiednik ale oznacza tyle, ze będą fale) kierujemy się na północ do Tajlandii. Na oblężony przez rosyjskich turystów Phuket. Jak pogodynka śledzę z rana pogodę na szemranych portalach i pada decyzja pogoni za surfingiem! Nikt przy zdrowych zmysłach nie jedzie w tamte okolice, gdyż panuje tam środek pory deszczowej. Nie jesteśmy z cukru, uspokajam Dżaste i jedziemy. W ramach podreperowania naszego nadszarganego budżetu pierwsze 400km pokonujemy lokalnym tajlandzkim pociągiem koszt 4zł!:D
Takie ceny lubię. Z tej podróży pamiętam 3 rzeczy. Największą turystyczna atrakcją południa staliśmy się my! Biali ludzie, którzy buszują po lokalnych straganach. Bez kitu oko Saurona ciągle patrzy. Po drugie, czasami cena idzie w parze z jakością i po całym dniu spędzonym na drewnianej ławce pociągu nie mamy ochoty na miejskie klimaty. I po trzecie , im więcej nagrzeszę tym lepiej na tym wychodzę. ( Po prostu wszystko co mi zabronili nadopiekuńczy rodzice najlepiej smakuje) Och a zwłaszcza lokalna herbata z lodem (a właściwie lód z herbata) prosto z woreczka. Coś pięknego.
Jak zwykle docieramy na miejsce w środku nocy i uciekając od nagabywaczy znajdujemy lokalny bus to punktu docelowego.
Nie mogę uwierzyć, że Ci idioci (biali turyści) tyle czasami płacą. Przykładowo przejazd 5km na tej samej trasie lokalnym busem 1zł,a busem dla jeleni 30zł. „Nie ma litości dla frajerów” prof. Sondel Junior wieco mówi. W Phukecie spedzamy 3 dni. No padało nie da się zaprzeczyć, kilka fal złapałem, zrobiłem 100 km na desce i to właściwie w miejscu… Mój prywatny prorok przewidział nam glebę na skuterze i tak się stało. Na szczęście tylko z otarciami wychodzimy cało ze starcia z bezlitosnym asfaltem. Jak to mawiają w żargonie wspinaczkowym „ gleba nie wybacza błędów…” Pół poranka wybieram Dżaście resztki wczorajszego opatrunku z rany, włos po włosku pęsetą skupiony jak modelarz nad swoim modelem. Dawno się tak paskudnie nie czułem. Wyciągnęliśmy wnioski z wypadku, już nigdy więcej. Pływanie nie było już możliwe, więc zarządziliśmy odwrót do Malezji. Pokochałem smażone lody i długie spacery byle dalej od skuterów:P