Wakacje w Indonezji z prywatnym przewodnikiem

Życie po śmierci

Nie pamiętam momentu własnej śmierci. Nie kojarzę żadnego bólu, ani oślepiającego światła, jak to zwykło się mówić. Nie wiem co się stało ale jednak tu jestem. Jestem w raju. Każdy w jakiś sposób idealizuję sobie wizje tego miejsca, gdzie mamy zaznać wiecznego odpoczynku. To co ujrzałem tutaj przerosło moje sny.

 Wyspa Perhentian Kecil, dostępna tylko kilkuosobowa motorówka, ostoja odizolowana od zewnętrznego świata. Brak samochodów, motorów a jedyny hałas jaki tu słychać to szum generatorów prądu, zapewniających światło w nocy. Wysiadam i nie wierzę, nie wierzę, że tu jestem. Nie wierzę, że tak piękne miejsce może naprawdę istnieć. Długi drewniany pomost prowadzi do przez nas wybranej Koralowej Plaży. Najbardziej urokliwa i najcichsza okolica archipelagu. Woda turkusowa, a żadna pocztówka nie odda piękna tego raju. Czy ja dalej śnie wprowadzony w lekki stan hipotermii, wywołany klimatyzacją w autobusie? Czy jednak to prawda. Boże jak tu pięknie.

Śniadanie

Pierwsze dwie noce zostajemy w malutkim drewnianym bungalowie stojącym na palach, 5 metrów od morza. Scena wprost wyjęta z bajki. Takiego widoku o poranku nie da się zapomnieć, nie da się opisać. Życie toczy się tu własnym tempem, niezmącone żadnymi problemami. Po 2 h drzemce koło 14 wyrywam Dżastę na mały relaks na plaży. Wyłudzam sprzęt do „snoorklowania” za friko i  już spacerujemy wzdłuż wybrzeża przez dżunglę. 15minut i docieramy na naszą „prywatną” rajską plażę, po drodze mijając spacerujące warany, nic nie robiące sobie z naszej obecności. W końcu to ich dom i dlatego się nie boją, a może dlatego, że niektóre są tak duże jak ja sam. Po prostu bajka. Czego mógłbym więcej chcieć. Chyba oszaleje z radości! Już znalazłem tu działkę na sprzedaż, numer mam, będziemy działać, ojciec! Po piętnastu minutach jak Tom Hank’s z „Cast Away” wchodzę na palmę, by zdobyć pierwsze kokosy. Palmy całkowicie pozbawione jakiegokolwiek punktu do podparcia na ręce i nogi nie są łatwym łupem. Przy tym samym rosną piekielnie wysokie, a mieszkające na nich mrówki chciały mnie zdecydowanie pożreć. W tej rozgrywce z kilkoma zadrapaniami wygrywam: Filip – 2,  palma  - 0;)

Kolejny szok przeżyłem, po zanurzeniu się w morzu. „-Justyna woda ciepła jak w wannie!” I tu wcale nie przesadzam, jak się zasiądzie na bialutkim piasku przy brzegu, można się poczuć jak podczas gorącej kąpieli. Po raz pierwszy nie marznę w wodzie. Co za cudowne uczucie! Można tak siedzieć po szyje w wodzie, i nic nie robić. Nareszcie! Pierwszy mały rekonesans nurkowy dostarcza jeszcze więcej emocji. Próbując złapać „Clownfish” czyli wszystkim znanego Nemo daje się poparzyć przez ukwiały, a kilka metrów pod powierzchnią wody świat wygląda jak scenografia z Avatara! Już widzę skąd wzięły się te wszystkie kosmiczne rośliny w filmie J.Camerona. Pewnie i bym się posikał z radości gdyby nie obawa przed malutkimi rybkami, które przyciąga zapach moczu i wpływają tym samym do cewki moczowej. A potem już tylko nie ma odwrotu trzeba odciąć 😛

Zamykam się za moskitierą i zasypiam. Nareszcie zasypiam o normalnej porze. Znowu śnie, mam chyba sen w śnie, Incepcja to pikuś. Chyba przejdę na buddyzm i będę zgłębiał tajemnice tego świata:P oommmmmmmmmm

Nie ma żadnych komentarzy.

Zostaw komentarz

Wypełnij formularz